czerwiec, 2023 / Zernikow
notizbuch w zielone kwiaty Byłaś. Ćma chowa mi się za plecami. To dobre schronienie – narożnik okna. Mały wyłom z pośpiechu i lęków. Ważne sprawy napierają ciemnością, mrowią w palcach. Próbuję przypomnieć sobie, gdzie ostatni raz uścisnęłaś mnie na pożegnanie. Mrówka łaskocze mnie w przedramię, szuka ucieczki z rękawa. Ćma wtuliła się pod włochaty dywan narzucony na poduszki. Ukryłyśmy się tu obie przed końcem świata. Już nie pada, ale zapach deszczu kręci w nosie, krople parują z powrotem do nieba. Tak się unosi nieobecność, przeszłość i nocne, motyle skrzydła. Tak tęsknię za tobą, babcią i moim czarno-białym kotem. Kokon to czyściec, mauzoleum przejścia. Otulam się twoim swetrem, gdzie jeszcze byłaś chwilę temu. Czas tęsknoty odmraża się, odwilż łez przychodzi do mnie ze zdjęciem gór. Patrzę na pejzaż twoimi oczami, słyszę krzyk zachwytu, pstryk i jest – czarno-biały przekaz chwili. Więc tam dotarłaś – na szczyt świata, ponad chmury, ponad codzienność. Mrówka i ćma zasnęły uspokojone wieczorem, a ja dalej się wspinam. Pozdrowienia ze szlaku kolejnej nocy. Dobranoc Marylko.
0 Comments
z małego, czerwonego notesu
Mężczyzna pochyla się nad pustym krzesłem, a jego źrenice prześwietla białe światło zimnego słońca, wpadające przez wielkie okno. Za oknem widać stare autobusy i wraki porzuconych samochodów. „To było właśnie tematem mojej terapii. Ta złość, która została we mnie po związku z ostatnim chłopakiem. Dostałem nawet antydepresanty, które fatalnie wpływają na moje życie erotyczne. Wiesz, ja się mogę pieprzyć, to nie problem, ale czuję taki smutek, kiedy wraca do mnie to pytanie – jaki to ma sens? I te egzystencjalne kryzysy sprawiają, że patrzę na ludzi i nie widzę ich twarzy, a tylko czarne maski naciągnięte na pustkę.” Krzesło wypełnia się słuchaniem, przytula słowa, buduje im schronienie i pamięć. „Wczoraj wybrałem się na spotkanie. Gdy tam dotarłem, zorientowałem się, że nie mam ochoty rozmawiać z ludźmi, przerażała mnie ciemność i wyłaniające się z niej monstrualne kostiumy. Nie chciałem kolejnej przygody, nowych zapachów, nieznajomych ciał. Wyszedłem, ale ktoś to zauważył i opętany moim pięknem pobiegł za mną, wołając, że mnie kocha i że się zabije, jeśli nie będzie mógł spędzić ze mną reszty swojego życia. Udawałem, że nie chodzi o mnie i próbowałem odejść nie odwracając się, ale krzyki przerażonych przechodniów sprawiły, że spojrzałem za siebie i zobaczyłem, jak ten zakochany we mnie człowiek wyrywa sobie język z ust, by już nigdy nie móc wypowiedzieć mojego imienia.” Krzesło powoli oplatało się tkanką zaufania, z której rozrastał się układ krwionośny, a z kolejnych słów powstawało bijące serce. „Nie wiedziałem dokąd uciec, poczułem się zagubiony i znów tak bardzo zawiedziony przez życie – zacząłem pytać – kim jestem? Po co budzić się każdego dnia? Jaki mam tak naprawdę kolor skóry? Czy widać mnie, kiedy stoję pod słońce? Czy dobrze mi w czerwonym? Na jakiej poduszce powinienem spać i jaka jest najlepsza dla mnie pasta do zębów? Ktoś musi znać odpowiedzi na te wszystkie pytania, bo ja ich nie znam. Zaraz wyrwę sobie język!” I był już gotów sięgnąć sobie do ust i gardła, gdy nagle krzesło podniosło się owinięte skórą opowieści i jeszcze trochę przezroczystymi palcami, złapało przyjaciela za dłoń. „Mów do mnie jeszcze!” Mężczyzna spojrzał na swojego marnego sobowtóra, naciągniętego na stare, drewniane krzesło. Znieruchomiał i uśmiechnął się sam do siebie. Czarna deszczowa chmura powoli zgasiła słoneczne światło i razem z ciemnością wróciła pustka. Zza okna było słychać dźwięk wiatru przeszywającego zardzewiałe okna samochodów. Mężczyzna usiadł z powrotem i patrząc uważnie na puste krzesło, zaczął powoli od nowa lepić sobowtóra słowami: „Nikt nigdy nie głaskał mnie po głowie. Kiedy wspomniałem o tym terapeucie, nawet nie przeszło mu przez myśl delikatnie dotknąć moich włosów...” 9.08.23 / Z drogi
Słowa rozpraszają się. Padają drobnym deszczem na popękany chodnik, wąską, czarną, asfaltową ścieżkę, aż milkną w krzewach białych porzeczek. Cisza w poziomkach, cisza w malinach, szept jabłoni, krzyk polnych kwiatów. A w końcu my – mały i duży człowiek w podróży. Już nie tułam się sama. Patrzymy na drzewa, mówię – to jest las. Na oknie pociągu zderzają się krople, mówię – to jest deszcz. Poranek oślepia nas, mówię – słońce. Czuję małe rączki ukrywające się za moimi kolanami, mówię – to jest strach. O piątej rano kłamię, mówię – jeszcze jest noc. Mały człowiek podnosi kasztan i krzyczy – oko! Przyglądamy się ślimakom, biegamy za żabami, wąchamy wrotycz, żegnamy martwego jastrzębia. Do widzenia piękny ptaku, tu kilka kwiatów żałobnych dla ciebie. Czuwaj nad nami lotem bystrego ducha. |
o dziennikuDziennik pisany w pośpiechu to zapiski ze współczesności oglądane przez lupę osobistego doświadczenia i lornetkę wspólnie przeżywanej codzienności. Archiwa
Kwiecień 2024
Kategorie |