26.07.23 / Berlin, U8
Jadę na spotkanie po drugiej stronie miasta słynną linią metra U8. Po mojej prawej siedzi wysoka, krótko ostrzyżona dziewczyna ze słuchawkami na głowie, ubrana na czarno, z tajemniczym kolczykiem zamontowanym wewnątrz nosa. Po drugiej stronie filigranowa muzułmanka w czarnym hidżabie i tenisówkach nike. Naprzeciwko zgarbiony chłopak zasłonięty czapką z ryczącymi tygrysami i napisem na koszulce C’EST LA VIE. Obok niego szwedzka rodzina z dwiema córeczkami, a przy drzwiach wagonu tańczący mężczyzna o bardzo dużych stopach. Wysiadam na Leinestraße. Od świata odcina mnie ulewa z gradem. Stoję razem z innymi podróżnymi w holu metra i czekam na słońce. Patrzymy w hipnotyzujący spektakl wody opadającej na schody, które mogłyby wyprowadzić nas na ulicę. Ktoś pali z nudów papierosa. Przykucnięty mężczyzna, w kącie korytarza, kaszle sobie w kolana i próbuje odpalić działkę czegoś, co ukrywa między chudymi ramionami. Nagle w holu pojawia się blond włosy anioł w ogromnych srebrnych kolczykach i czerwonych, skórzanych butach z czubem. Uśmiecha się do nas zalotnie i śmiało idzie wprost na ulicę rozpraszając swoją boskością mrok ulewy. Wysuwamy się za nim powoli z ciemnej nory metra. Ulica błyska napęczniała deszczem. Mijam przemoczony, tymczasowy dom w schronie szklanego przystanku autobusowego ulepiony z koców, butów i zwiniętego w ludzką postać śpiworu. Siadam w kryształowej kawiarni z poetą. Rozmawiamy wnikliwie o ruinach świata i o sobie. Wypalam nerwowo za dużo papierosów jako substancję wspomagającą i odchodzę z ostatnim kęsem ciasta pomarańczowego, w którym mieszkają osy i ulga. Wsiadam z powrotem do metra, gdzie ukrywa się upał. Osy kłują mnie w podniebienie, gardło i płuca. Przez cały ten czas trzymam na dystans żałobę po maleńkim przyjacielu – moim psie, wiernym kompanie wypraw pod dęby. Rozstaję się z nim powoli, niechętnie, za wcześnie. Jestem w ciszy jego nieistnienia. Siada obok mnie kobieta z ogromną, przemokniętą torbą pełną dżinsów. Zaczyna przekładać ubrania, rozpakowuje, zapakowuje, przeprasza. Wszyscy milczą, jadą. Gdy upora się z nadmiarem tkanin, wyciąga jabłko, gryzie je namiętnie i po chwili wysiada. Nikt nie klaszcze.
0 Comments
Leave a Reply. |
o dziennikuDziennik pisany w pośpiechu to zapiski ze współczesności oglądane przez lupę osobistego doświadczenia i lornetkę wspólnie przeżywanej codzienności. Archiwa
Kwiecień 2024
Kategorie |