20.07.23 / Berlin, Wedding
Panika w Berlinie. Po mieście grasuje lwica. Chwytliwy news rozlewa się po internecie. Dociera do mnie kilkukrotnie od różnych znajomych. Niektórzy kibicują lwicy, inni naprawdę martwią się o swoje życie. Mnie tymczasem zaatakowała bestia pośpiechu. Pędziłam na rowerze, by zdążyć na spotkanie, przepychając się przez miasto z lwią zachłannością. W głowie gonitwa myśli. Zastanawiałam się, jak szybko będę mogła wrócić, żeby przejąć opiekę nad synem, z którym został w domu tata i niecierpliwił się odliczając czas wyjścia do pracy. Myślałam też ciągle o mandacie, który dostałam jadąc tą samą trasą kilka tygodni wcześniej. Rozpracowywałam kolejne scenariusze rozmowy z policjantami. Wyobrażałam sobie, jaka historia przekonałaby ich, że absolutnie nie mogłam zatrzymać się na czerwonym świetle. Nie byłam jednak w stanie przekonać nawet samą siebie, więc zaczęłam zastanawiać się nad inną wersją – ucieczką! Historia zaczynałaby się tak, jak naprawdę się zaczęła. Policjant podjeżdża do mnie radiowozem i prosi, żebym zatrzymała się za skrzyżowaniem. Ja przytakuję i... w długą! Gubię patrol, ale odtąd muszę ukrywać się i zmieniać tożsamość. Ścinam włosy, farbuję na czerwono, robię sobie tatuaż przedstawiający klucz żurawi na znak wiecznej tułaczki, zmieniam imię na Rosa i pracuję na czarno, rozwożąc po mieście arabskie tkaniny starym volvo, w którym słucham kaset Tiny Turner i palę potworne ilości papierosów. Może to właśnie w tym życiu kieruje się na południe Berlina, wysiadam z samochodu i gdy idę z paczką atłasów, widzę w bramie budynku czekającą na mnie lwicę. Jest piękna, mruży mądre oczy znudzone europejskim krajobrazem i uciekającymi przed nią z krzykiem ludźmi. Patrzymy na siebie chwilę, aż w końcu lwica pyta mnie, masz papierosa? Częstuję ją i siebie papierosami skręcanymi z błękitnego tytoniu Pueblo. Palimy w bramie i w milczeniu obserwujemy zapadający zmrok. Dzięki, mruczy lwica i odchodzi w niesamowitej ciszy drapieżcy. Pewnie gdzieś w tym momencie moje myśli przecina upadek – rower na zakręcie piaszczystej alei rzuca mną o ziemię. Obcy człowiek, którego nie podejrzewałam o dobroć, pomaga mi wstać. I gdzie ja tak pędzę? Przez resztę dnia oswajałam narastający ból nogi i powolność. Dopiero wieczorem przypomniałam sobie o lwicy i zatęskniłam za nią. Jeśli się jeszcze spotkamy, zapytam ją dlaczego ona ucieka.
0 Comments
Leave a Reply. |
o dziennikuDziennik pisany w pośpiechu to zapiski ze współczesności oglądane przez lupę osobistego doświadczenia i lornetkę wspólnie przeżywanej codzienności. Archiwa
Kwiecień 2024
Kategorie |